- Źle to trzymasz, frajerze – Zayn pokręcił głową,
poprawiając Harry’ego, który wciąż miał problemy z odpowiednim opanowaniem
rewolweru.
- Sam jesteś frajerem – sapnął Louis, uderzając Malika w
czoło, czym rozpętał małą wojnę na łaskotki, co było totalnie nieprofesjonalne
i nieadekwatne do sytuacji.
- Możecie się w końcu uspokoić – warknął Niall, wychodząc z
tajemniczej siłowni Jesy. – Idioci.
- Kurczę – Harry skrzywił się nieznacznie – Jest mi go
szkoda.
- A nam nie – Liam westchnął, trenując na stojącej nieopodal
bieżni. – Martwi się. Minęło 6 dni i wciąż nie wiemy, gdzie jest Leigh-Anne, a
wy nie potraficie utrzymać dobrze pistoletu.
- Nie bądź taki wyrywny, Payno – skwitowała Perrie. –
Radzicie sobie całkiem nieźle jak na początek. Pamiętam, że Jade była do dupy
przez pierwsze dwa tygodnie.
- Ciężarnych się nie dręczy – Thrilwall wystawiła jej język,
kończąc czwartą tego dnia kanapkę z ogórkiem i dżemem.
- Jak możesz to jeść – Louis jęknął, wracając do przerwanego
treningu.
- JESY?!
Wszyscy podskoczyli, celując bronią w schody prowadzące na
górę, skąd dobiegł ich krzyk.
- Boże, Niall tam poszedł – szepnął Harry. – Niall?!
Blondyn zszedł z powrotem, a tuż za nim podążały Cher,
Danielle, Selena, Ariana i Demi.
- Na miłość boską, co
to za darcie się – Jesy złapała się za serce. – Myślałam, że ktoś włamał mi się
do domu.
- Dlaczego do kurwy nędzy nie powiedziałaś mi, że
straciliście Leigh-Anne?! – Cher ponownie wydarła się, tupiąc nogą jak mała
dziewczynka. – Przecież oni robią jej tam krzywdę. Na miłość boską, no nie
wierzę.
- Przepraszam, ale nie pomyślałam, by was powiadomić, ale
czy to cokolwiek zmienia? – wzruszyła ramionami Nelson. – I tak jej…
- Wiem, gdzie jest.
- …nie odzyskamy, więc…
- Czekaj, co?! – Horan przerwał obu dziewczynom, stając
pomiędzy nimi. – Wiesz, gdzie…
- W starym magazynie, gdzie kiedyś kazał nam transportować
swoich więźniów. Dawniej była tam hurtownia tworzywem ciężkim, wschodnie
peryferie – dokończyła Selena.
- Niall, zaczekaj,
Niall, proszę, stó….
Horan nie bacząc na protesty reszty, z Jesy na czele, po
prostu zabrał pierwszą lepszą broń i ruszył na górę.
- Ale… Plan? – wypalił Malik.
Jesy westchnęła głośno, ładując magazynek i wymierzając
całkiem niezły strzał w stronę prowizorycznego manekinu.
- Planu nie ma – wypaliła profesjonalnym tonem. –No co tak
stoicie? – odwróciła się przodem do przyjaciół. Czuła się jak przywódca, kiedy
wszyscy czekali na jej zdanie na ten temat, co całkiem jej odpowiadało. –
Improwizacja musi nam wystarczyć. A teraz szybko, zanim Niall zrobi jakieś
głupstwo.
*
- Wow – Louis zmierzył ogromny stary budynek, pod którym
własnie ukrywali się w pobliskim parku. Nikt tu nie przebywał, okolica była
naprawdę odległa.
Kilku mężczyzn wysiadło z podejrzanie wyglądającego czarnego
wozu i weszło przez oszkloną bramę do opuszczonego budynku. Jego drzwi
pilnowało dwóch równie silnych i wysokich mężczyzn w czarnych skrojonych
garniturach.
- Jak niby mamy się tam dostać? – wypalił Malik, nieco zbyt
głośno, czym od razu zasłużył na kopniaka Perrie.
- Okej, zrobimy tak – wypaliła Cher. – Od tyłu jest drugie
wejście, pewnie równie dobrze strzeżone. Jednak jeśli wejdziemy tamtą stroną, znajdziemy
się w zupełnie innej części budynku, dotracie do Leigh-Anne zajmie nam dużo
czasu.
- Nie możemy sobie pozwolić na to, by cały budynek
dowiedział się o intruzach wewnątrz. Bóg raczy wiedzieć ile tych baranów
pachnących fajkami stoi w środku – skwitowała Nelson. – Rozdzielamy się? –
spojrzała wyczekująco na Cher.
- Czytasz w moich myślach – przytaknęła dziewczyna. – Myślę,
że im mniej osób wejdzie tędy, tym lepiej. Na pewno nie spodziewają się
oblężenia z głównej strony, więcej ochrony powinni rozstawić na tyłach.
Przynajmniej ja bym tak zrobiła, gdybym była dupkiem z planem porwania –
dodała, wzruszając ramionami.
- Słuszna uwaga – zgodziła się Jesy. – Więc robimy tak…
Biorę ciebie, bo masz szybką reakcję – dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się.
Lubiła być chwalona. – Poza tym potrzebuję Louisa i Perrie. Najlepiej radzą sobie z bronią.
- Ej – oburzyła się Jade.
- No chyba nie myślisz, że gdziekolwiek pójdziesz –
westchnęła poirytowana Danielle.
- Nie… Zadzieraj… Ze… Mną… - Jade przytrzymała brunetkę za
koszulkę, przyciskając do pobliskiego drzewa. – Nikt cię o zdanie nie prosił.
- Musimy współpracować, jeśli to ma się udać, błagam was –
jęknął Niall. – Idę z wami - dodał w
kierunku Jesy.
- Niall, tylko nie pozwól, by emocje wzięły nad tobą…
- Będzie dobrze – przerwał jej pewnie.
- W porządku – zgodziła się Nelson. – Wobec tego ja, Cher,
Niall, Louis i Perrie. Pięć osób to w sam raz, zdołamy dostać się do
Leigh-Anne. Wy tymczasem przykuwacie jak najwięcej ochrony na tyły, żeby zajęli
się wami i olali to, co dzieje się w Sali, gdzie przebywa Leigh.
- Świetnie – Demi klasnęła w dłonie. – Chodźmy szerzyć
dobro.
- Dems, proszę, jesteś w tym dobra, odłóż prywaty na bok –
warknęła Cher.
Dziewczyna przytaknęła ze skruchą.
- Znam dobrze budek – wtrąciła Ariana. – Poprowadzę was.
Dajcie nam 5 minut i też wchodźcie, musimy interweniować w tym samym czasie.
- Okej, do zobaczenia potem?
- Jasne.
Ariana ruszyła przodem prowadząc za sobą resztę, w tym Liama
i Jade, którzy kłócili się szeptem, starając się nie unosić głosów. Liam chciał
przekonać dziewczynę, by została na zewnątrz.
- Hazza, proszę cię, uważaj na siebie, dobrze? – Louis pocałował
go w czoło, po czym popchnął lekko za idącą powoli grupą. – No idźże już,
zobaczymy się za chwilę.
- Obiecujesz.
- Czy kiedykolwiek złamałem twoją obietnicę?
Harry zaprzeczył energicznie.
- No właśnie, a więc… Żegnam pana, panie Styles – puścił mu
oczko, a Harry poczłapał za resztą, wciąż odwracając się i uśmiechając w jego
stronę.
- Dobra, skoro już jesteśmy po wszystkich miłosnych
ekscesach – Cher z uśmiechem wywróciła oczami. – Przejdźmy do jakichś ustaleń.
Leigh na pewno znajduje się niedaleko tych drzwi, pierwsze od prawej. W środku
powinen być Johnny, nasz ukochany we własnej osobie. Pokój składa się z
podwyższenia i dwóch pomieszczeń na niższym piętrze. Leigh na pewno jest w tym
drugim, zamkniętym na kłódkę, coś jak cela – tłumaczyła, a wszyscy słuchali jej
z zapałem. – Wejdziecie po cichu do pokoju, Louis, Perrie i Niall, zajdziecie
ich od tyłu i wybijecie. Jedno z was postara się dotrzeć na dół i zabrać Leigh.
Wydaje mi się, ze w pomieszczeniu będzie od 4 do 6 ochroniarzy plus Johnny.
- A co z nami? – zapytała Jesy.
- Musimy odciągnąć tych durniów od bramy. Nie zatłuczemy
ich, bo pociski spowodują hałas, który zwoła do nas resztę zgrai. Ekipa na
tyłach potrzebuje więcej czasu, by dostać się do pierwszej kadry patrolującej
korytarze.
- Nie pomyślałabym o tym – szepnęła Perrie. – Okej,
idealnie.
- Ale jak ich odciągniecie?
- zainteresował się Horan.
- Zostaw to nam – uśmiechnęła się Lloyd. – To jak? –
spojrzała na zegarek. –Gotowi?
- Wszyscy za jednego – rzucił Louis przybijając wszystkim
piątki i wyjmując broń. – Do roboty, lejdis!End dżentelmen – spojrzał na
Nialla, który nie mógł nie odwzajemnić tego gestu.
*
Kiedy Cher i Jesy spowodowały mały szum w kępach drzew
nieopodal bramy, dwaj stojący przy niej ochroniarze nabrali niemałych podejrzeń.
Wyjmując broń ruszyli w kierunku sprytnych dziewczyn, które miały za zadanie
odciągnąć ich jak najdalej, wcinając w tajny pościg, o którym nie mięli
zielonego pojęcia. Gdy ku ich radości faceci złapali haczyk, wtedy to Louis,
Niall i Perrie wkroczyli do akcji.
Przekroczyli próg starego cuchnącego magazynu. Po podłodze
walały się gruzy i tynk, ściany były umazane sprejem i odrapane – zasługa ulicznych
chuliganów.
- Przerażające – szepnął Louis, trzymając się blisko Perrie
i Nialla.
- To ten pokój – rzucił Horan, rozglądając się na boki i
wymachując bronią na wypadek, gdyby Cher nie przewidziała jakiegoś ochroniarza
na wszechobecnych schodach i półpiętrach – budynek był naprawdę dziwnie
skonstruowany.
- Dobra – zaczęła Edwards. – Dyskretnie pojawiamy się w środku
i załatwiamy ich jak leci. Johnny’ego zostawiamy na koniec, bo mam z nim trochę
do pogadania.
- Ja popędzę do Leigh-Anne, jak znajdę okazję – dodał Niall.
- W porządku – zgodził się Louis. – Ale skoro jest zamknięta
na kłódkę?
- Johnny musi mieć klucz. A jak go nie dostanę przestrzelę
zamek, co za problem – skwitował Horan. – Jestem zdeterminowany – jego twarz
stężała, gdy rzucił przelotne spojrzenie na drzwi.
- Do boju? – zapytała blondynka.
- Do boju – odpowiedzieli oboje, ładując swoje magazynki.
Perrie uchyliła drzwi pokoju. Tak jak przewidziała Cher,
znaleźli się na podwyższeniu, z którego obu stron odchodziły schody na niższe
piętro. Znajdował się tam całkiem nieźle urządzony pokoik, w porównaniu z
resztą walącego się wnętrza.
Johnny pochrapywał w wielkim fotelu z nogami na biurku.
Trzech ochroniarzy grało w karty, podczas gdy pozostała dwójka…
-Kurwa – Niall zaklął, nie mogąc się pohamować.
Dwaj mężczyźni właśnie poprawiali sznury, którymi związana
była Leigh-Anne. Dziewczyna wyglądała wręcz tragicznie. Prawdopobodnie z
polecenia Johnny’ego ochroniarze byli zobowiązani dbać o to, by krótko mówiąc
nie umarła zbyt szybko. Poprawiając sznury zmieniali prowizoryczny opatrunek na
lewym przedramieniu i łuku brwiowym, a jeden z nich wiązał opaskę uciskową na
udzie. Cała Pinnock była mocno obolała i poharatana.
-Niech ich kurwa…
- Niall – Perrie zmartwiła się, próbując przywołać go do
porządku. Jeśli się w porę nie uspokoi zaraz ich usłyszą.
Niestety, Niall w ciągu kilku minut strzelił w stronę
chłopaka, który padł trupem, a wzrok pozostałych osób spoczął na ich trójce u
szczytu schodów.
Nim doszło do nich, co właśnie się dzieje, Perrie wymierzyła
broń, chcąc nacisną spust, jednak wtedy, ku zdziwieniu chłopaków, po prostu
stała tak trzymając i nie robiąc nic.
- Perrie – pisnął Louis, kiedy trzej mężczyźni przy stole
dobiegli do swoich pistoletów. Johnny przebudził się, patrząc na sytuację z
przerażeniem.
Niall nie czekając na blondynkę, drasnął lekko drugiego
mężczyznę, a Leigh-Anne nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje,
podniosła powieki, patrząc na Horana z przerażeniem, ale i pewnością, jakby
wiedziała i czekała, aż po nią przyjdzie.
- Nie mogę strzelić – zaczęła dziewczyna z przerażeniem
obserwując sytuację na dole.
Louis nie czekając ani chwili dłużej wymierzył w mężczyznę,
którego niestety minął. –Jak to nie
możesz?!
- Louis nie wiem nie mogę ruszyć ręką – wtedy Perrie
upuściła broń, chwytając swoje ramię. – Kurwa, nie, nie teraz.
- To po poprzednim urazie – Tomlinson spojrzał na nią z
dezaprobatą, uchylając się od kuli wymierzonej jego kierunku. – Perrie, ty mały
gnomie, jak mogłaś nie powiedzieć, że coś ci się dzieje z ręką.
- Uważaj! – rzuciła się na chłopaka, odpychając go od
przelatującej obok kuli. Sekunda i byłoby po Louisie.
Niall powoli podążył na dół, próbując postrzelić czterech
pozostałych mężczyzn, którzy chowając się w kilku miejscach, starali się dorwać
intruzów. Blondyn dobiegł do Leigh-Anne, chowając ją i siebie za rogiem, wciąż,
co jakiś czas, oddając strzał w stronę wroga.
Johnny ukrył się pod biurkiem. Najwidoczniej niegotowy na
atak nie posiadał własnej broni.
Kiedy Perrie odzyskała czucie w ręce, szybko dorwała leżącą
broń, strzelając do mężczyzn. Udało jej się nawet postrzelić jednego z nich,
jednak wciąż trzymał się, nie upadając.
- Jeden trup w przeciągu pięciu minut, nie podołamy Louis –
pisnęła, wychylając się zza barierki, by oddać kolejny strzał. – Mam go.
- Dobra robota – skomentował Louis, który mimo celnych
strzałów trafiał w „tarcze” mężczyzn. Nie udało mu się nikogo zranić na tyle,
by go unieszkodliwić. – Powtórz to pro…
- Louis!
Tomlinson uchylił się od kuli na tyle mocno, że nie łapiąc
równowagi sturlał się ze schodów.
- Kurwa – z nową dozą energii Perrie wystrzeliła, raniąc i
zabijając jeszcze jednego mężczyznę. Zostało dwóch, dla których lecący ze
schodów Louis był zbyt łatwym celem.
Edwards wymieniła z Niallem porozumiewawcze spojrzenia,
oboje wycelowali w jednego z mężczyzn raniąc go boleśnie. Wciąż żył, jednak nie
był zdolny dalej się bronić.
Wtedy ku ich zdziwieniu stała się rzecz niebywała, Johnny
wyskoczył spod swojego ukrycia, przemykając tajnym wejściem wgłąb
pomieszczenia, gdzie wcześniej więził Leigh-Anne. Okazało się, że utworzył tam
tajne wejście.
- O nie mój drogi – Perrie uparcie celowała w Johnny’ego nie
chcąc dać mu uciec, jednak dwóch mężczyzn wciąż go broniło celując w Perrie, utrudniając
jej robotę. Uciekli.
- Niech cię kurwa – warknęła blondynka.
- Zwiali – potwierdził Horan, który będąc na dole, jeszcze
chwilę za nimi biegł. – Wsiedli w samochód i odjechali, a teraz szybko,
zabierajmy ją stąd i dajemy nogę.
- Louis – Perrie tępo wpatrywała się w chłopaka, który
podniósł się na nogi, oddychając ciężko i nie mówiąc nic. – Louis, zmywamy się.
Chłopak wspiął się na schodach, podążając za Perrie i
Niallem niosącym Leigh Anne do wyjścia z budynku.
W parku czekała już druga część grupy. Zrobiło się ogromne
zamieszanie w okół Leigh-Anne, która jednak nie odpowiadała na ich pytania,
lecz kurczowo trzymała się Nialla, nie chcąc, by ją zostawiał.
- Jesteśmy w pełnym składzie – zauważyła dumnie Cher. –
Misja wykonana, zmywamy się nim przyjadą posiłki.
- Johnny zwiał – Perrie złożyła krótki raport z ich wyjścia.
– Gdyby nie moja ręka…
- Twoja ręka? Kurwa,
a nie mówiłem! – zdenerwował się Zayn.
Perrie opowiadała im w skrócie co wydarzyło się kiedy chciałą oddać strzał, jednak w połowie jej opowieści głośny huk przerwał wszystkie szmery.
Perrie opowiadała im w skrócie co wydarzyło się kiedy chciałą oddać strzał, jednak w połowie jej opowieści głośny huk przerwał wszystkie szmery.
- Louis… - Jesy z niepokojem spojrzała na chłopaka, który
leżał na ziemi. – Louis – pisnęła, szybko materializując się u jego boku.
Wszyscy zamarli, kiedy Jesy z przerażeniem przewróciła go na
plecy, a jej ręce przyozdobione były krwistoczerwoną cieczą.
- Kiedy spał – rzuciła Perrie. – Kurwa mać on nie uniknął
pocisku, on go postrzelił.
Harry wybuchnął śmiechem.
- No chyba sobie żartujecie – pokręcił głową z
dezaprobatą. – Tym razem nie dam się
nabrać, możecie przestać. Uśmiałem się w cholerę.
Wszyscy spojrzeli w przerażeniu na Louisa, który jednak nie
wstawał. Nawet Leigh-Anne poderwała się do pozycji siedzącej, spoglądając na
Tomlinsona.
- Jesy – Harry zaczął, podchodząc bliżej. Louis ani drgnął. –
Jesy powiedz mi, że to część waszej głupiej zabawy, powiedz mi, że…
Przerwał, widząc łzy spływające po policzkach Nelson.
- Harry – Perrie położyła dłoń na ramieniu Stylesa, który
uklęknął obok Jesy, obserwując spokojną twarz Louisa. Jakim cudem nie zauważył
wcześniej, że coś jest nie tak?! Jakim cudem rana Louisa wyszła na jaw dopiero
teraz?!
- Nie, to nie jest już śmieszne – pokręcił głową, a gorące
łzy popłynęły z jego oczu. Potrząsnął Louisem raz, drugi, trzeci, uporczywie
ciągnąc go za kurtkę.
- Harry – Jesy złapała go za dłonie, sprawiając, że
przestał, płacząc cicho. – Louis nie żyje.
~~~~*~~~~
W czasie drogi powrotnej do domu nikt nie odzywał się ani słowem. Wszyscy byli pogrążeni w swoich myślach. Liam przytulał zapłakaną Jade. Niall cały czas zerkał na Leigh-Anne, która obwiniała się za to co stało się z Louisem, łzy płynęły po jej policzkach i nawet nie próbowała ich ścierać. Zayn i Perrie jako jedyni starali się być silni, ale słabo im to wychodziło, ponieważ ból był silniejszy niż chęć wspierania innych. Jesy i Harry siedzieli z przodu busa. Nikt nie próbował się do nich odezwać. Nelson nie płakała, nie pokazywała po sobie żadnych emocji. Niestety Harry nie potrafił ukryć emocji. Po jego policzkach spływały łzy, a w głowie panował chaos.Gdy dojechali do domu Styles od razy znikną w pokoju, zaraz za nim zrobiła to Jesy.
- Martwię się o nich – powiedziała cicho Perrie.
- Ja też – odparł Zayn – Przecież jeszcze wczoraj wszystko było…a teraz…on…jest no wiecie… – dodał, ale jego głos załamał się, a łzy zaczęły wypływać z oczu. Już nie potrafił kryć tego w sobie.
- Musimy coś…
- To moja wina – szepnęła Leigh-Anne – Gdybym nie dała się złapać i gdybyście nie musieli ratować mojego tyłka, Louis by żył.
- Pinnock! Przestań pierdolić głupoty, bo zaraz kurwa do niego dołączysz – warknęła Jade, podchodząc do przyjaciółki.
- Ale ja mam rację, gdyby nie to, że musieliście ratować on by żył. Po za tym widziałam pierścionek na palcu Harry’ego i nigdy sobie nie wybaczę tego, że on umarł prze… - urwała, gdy ręka Thirwall spotkała się z jej twarzą.
- Jade! – krzyknęła Perrie.
- I co się tak gapicie? Nie żałuje, że to zrobiłam i nie będę przepraszać, bo wiecie wszyscy, że mam rację! – warknęła – Zaczęłaś pierdolić głupoty to oberwałaś. Nic nowego. Po za tym jeśli będziesz chciała powiedzieć to jeszcze raz, lepiej najpierw się zastanów czy warto.
- Jade, jeśli chcesz mi…
- Jest okej, Niall, jest okej. Należało mi się – powiedziała szybko Pinnock.
- Co powiemy fanom i rodzinie Louisa? – wydusił Liam, ściągając tym na siebie wzrok innych.
- O kurwa – wypsnęło się Malikowi.
- Czyli to koniec – szepnął Niall, siadając na fotelu.
- Jaki koniec?
- Koniec wszystkiego. Bez Louisa jesteśmy tylko Niall, Liam, Harry i Zayn, nie One Direction. Po za tym jak my mamy wszystkim powiedzieć ? „Cześć tutaj my, pewnie zastanawiacie się dlaczego nie ma z nami Louisa i Harry’ego. Wiecie Lou nie żyje, a Harry nie umie się z tym pogodzić, ponieważ przez ten cały czas byli razem. To koniec One Direction, więc żegnajcie.” Przecież to zabije niektórych. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele razy czytałem wiadomości od fanek, które pisały, że my jesteśmy ich jedynym powodem do życia.
- Spokojnie Niall – odparł Zayn, przytulając roztrzęsionego przyjaciela – Coś wymyślimy, obiecuje.
~~~~*~~~~
Gdy Jesy weszła do swojego pokoju dopiero wtedy pozwoliła, aby łzy popłynęły po jej policzkach. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego jego strata aż tak boli. Oczywiście wiedziała to, ale nie chciała przyznać się do tego sama przed sobą. Wiedziała, że to Louis był jej pierwszym prawdziwym przyjacielem. Oczywiście były jeszcze dziewczyny, ale to przed Louisem otworzyła się i wyznała wszystko co dusiła w sobie od lat.- A to? – zapytał Louis.
- To ja i moi rodzice. To jedyna rzecz jak mi po nich została – powiedziała Jesy.
- Rozumiem – szepnął, ale zaraz po tym wybuchł śmiechem – O mój boże, chyba mi nie powiesz, że ta dziewczyna w różowej sukience to ty.
- Oh zamknij się, to było tylko raz! Przegrałam zakład z Perrie i musiałam w tym chodzić cały dzień. Caluśkie dwadzieścia cztery godziny.
- Jak opowiem o tym chłopakom to mi nie uwierzą – odparł, nie przestając się śmiać.
- Tylko spróbuj, a nogi z dupy powyrywam. Urwałabym Ci coś jeszcze, ale Harry by mnie potem pewnie zabił, więc wolę nie ryzykować – zaśmiała się, puszczając mu oczko. Tomlinson i Nelson byli sami w domu, ponieważ reszta poszła na zakupy, więc mogli rozmawiać o wszystkim bez uważania na innych.
- No nie wydaje mi się, żeby był wtedy zadowolony. Po za tym ty na tym zdjęciu wyglądasz jakbyś chciała zabić wszystkich dookoła. Przypuszczam, ze Harry wyglądałby dokładnie tak samo – dodał, znowu wybuchając śmiechem.
- Oddawaj to – warknęła, wyrywając mu zdjęcie.
- O mój Boże, to też ty – zapytał Louis, ponownie śmiejąc się. Wyjął fotografię przedstawiającą Jesy w stroju zajączka wielkanocnego – O tym to już będę musiał opowiedzieć chłopakom.
- Ani się waż!
- No to chociaż Harry’emu. Przecież ja nie wytrzymam no! Jesy zlituj się!
- Dobra, ale tylko Harry’emu!
- Po za tym kto zmusił Cię do tego.
- Mała, niewinna i słodka Jade.
- Niewierze, po prostu niewierze.
Jesy wybuchła płaczem na wspomnienie tego dnia z Louisem. To właśnie wtedy chłopak znalazł ją płaczącą. Tylko on widział ją w takim stanie nikt inny.
~~~~*~~~~
W pokoju obok na łóżku leżał Harry. Po jego policzkach nadal spływały łzy, a w głowie pojawiało się wiele chwil z Louisem.- Nie chce tego filmu! – warknął Harry.
- Ale ja chce go obejrzeć!
- Nie, bo oglądaliśmy go już kilka razy!
- Ale ja chce…
- Zamknijcie się kurwa w końcu! Jutro mamy koncert i niektóry tutaj chcą spać do kurwy nędzy! – krzyknął Zayn z początku tourbusa.
- Skoro nie chcesz, to ja w ogóle nie będę oglądał i możesz spadać – burknął Louis, szybko kładąc się na swoim tymczasowym łóżku. Harry westchnął tylko i udał się zaraz za nim. Wczołgał się na jego łóżko i mocno go przytulił.
- No nie obrażaj się na mnie. Chodź możemy obejrzeć film, który wybrałeś.
Zero odpowiedzi.
- No skarbie, proszę – szepnął, przytulając go mocniej – Przecież wiesz, że Cię kocham, więc przestać się… - urwał, gdy zdał sobie sprawę z tego co właśnie powiedział. Nie byli ze sobą jakoś długo, a on już wyjechał z takim tekstem.
- No przecież ja też Cię kocham idioto – zaśmiał się, całując go w policzek – I nie musisz się bać mówić mi o tym, serio.
- To idziemy obejrzeć ten film?
- Nie. Teraz chce tu zostać i się poprzytulać – powiedział, wtulając się w Harry’ego.
- Oddajcie mi mojego Lou, proszę – zapłakał, przytulając poduszkę, która należała do jego narzeczonego.
- Nasz dom, tylko i wyłącznie nas – krzyknął Harry, wbiegając do salonu.
- Czemu się tak tym cieszysz?
- Bo teraz nikt, nigdy nie będzie nam przeszkadzał – uśmiechnął się, przyciągając Louisa do pocałunku.
- Mogłem się domyślić, że chodzi Ci tylko o to – burknął.
- Nie chodzi mi tylko o to kretynie! Chodzi mi też o to, że będziemy mogli sobie siedzieć w salonie, przytuleni do siebie, oglądając jakiś film i nikt nam nie będzie przeszkadzał i gadał o tym, że chcą spać i telewizja im przeszkadza.
- I tak nie przekonałeś mnie do niczego więcej niż pocałunki – zaśmiał się Louis, odpychając Harry’ego.
- Nie tak szybko, Panie Tomlinson, jeszcze z Panem nie skończyłem- odparł, znowu przyciągając go do siebie, a następnie całując. Louis szybko poddał się i odwzajemnił pocałunek.
Kolejne wspomnienie i kolejny ból, który był nie do pokonania. Czuł się jakby jego serce zostało mu odebrane.
- Harry? Śpisz już? – zapytał Louis, siadając na łóżku.
- Nie, jeszcze nie – szepnął, nie odwracając się.
- Co się dzieje?
- Nic.
- Harry! – powiedział ostro – Wiesz dobrze, że mnie nie okłamiesz.
- Pewnie zabrzmię jak przewrażliwiony idiota, ale po prostu się martwię – odparł, odwracając się do Louisa.
- To normalne, każdy z nas się martwi. Leigh to nasza przyjaciółka i przecież...
- Nie o to mi chodzi. To znaczy o to też, ale pamiętasz co działa się ponad rok temu?
- Harry – szepnął Tomlinson, rozumiejąc o co chodzi jego chłopakowi – Chodź tu do mnie – położył się, przytulając go. Styles szybko wtulił się w niego.
- Wiem, że tamto było na niby, ale teraz walka na serio i boję się, że coś Ci się stanie. Nie chce tego. Po prostu wiem, że nie przeżył bym tego. Gdyby Cię zabrakło nie poradziłbym sobie – szepnął, przytulając go mocniej.
- Harry, nic mi się nie stanie. Jesy wie co robi i uwierz mi, że po jej szkoleniu będziemy potrafić więcej niż ten chuj. Przecież ona nie weźmie nas ze sobą jeśli nie będziemy umieć wszystkiego. Może i zgrywa taką wredną i chamską, ale ona taka nie jest. Martwi się jak wszyscy inni. Po za tym wiesz – zaśmiał się nerwowo – wyjdziesz za mnie? Nelson wie co robi, proszę uwierz mi, to wszystko wyjdzie dobrze. Nie ma innych opc…
- Co ty powiedziałeś? – wydusił Harry
- No, że nie ma innych opcji, żeby się nie udało – powiedział szybko, uśmiechając się nerwowo.
- Wcześniej?
- Że wszystko będzie dobrze.
- Jeszcze wcześniej!
- Wyjdziesz za mnie? – odparł niepewnie.
- Ty tak na serio? – zapytał od razu.
- No tak, kocham Cię i chce…
- Tak – pisnął.
- Ale co tak? – zdziwił się Louis.
- Tak, wyjdę za Ciebie – krzyknął, całując go mocno. Tomlinson uśmiechnął się tylko, gdy odsunęli się od siebie, wyjął z kieszeni pierścionek i założył go Harry’emu.
- Nawet jeśli kiedyś z kimś będę to to już nie będzie to samo co ty. Jesteś jedyną osoba, którą tak mocno potrafiłem pokochać Lou – szepnął, po czym zasnął wyczerpany płaczem.
________________________________________
Hej! Witają Was dwie zapłakane dziewczyny!Pewnie nas zabijecie za ten rozdział. Tylko proszę wybierzcie jakiś najszybszy i najmniej bolesny rodzaj śmierci, prooooszę! Ja się popłakałam gdy przeczytałam fragment Kukułki, naprawdę. Nie wiem jakim cudem napisałam swój. Wybaczcie nam to! Nie zawsze wszystkim uda się przeżyć.
Komentujcie, proszę.
Agnes!
MÓJ MAŁY SŁODKI KOCHANY LOU, DRUGI RAZ UŚMIERCAM GO NA POTRZEBY FANFICTION, JESTEM SZATANEM I IDĘ BYĆ SZATANEM DALEJ, GDZIE INDZIEJ, FOR GOD SAKES, JESTEM OKRUTNA...
ALE WAS KOCHAM :(